„Nie przenoście nam Rynku Głównego do Nowej Huty”

Pani Ewa Tkacz fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl
– Nowa Huta była kiedyś osobnym miastem, więc Teatr Ludowy to taki nasz miejski teatr. Pamiętam, jak kiedyś starsi mieszkańcy mówili, że nie muszą jeździć do Krakowa, bo tutaj mają wszystko na miejscu. I że po co niby mają Wawel oglądać? – śmieje się Ewa Tkacz, od 2007 roku związana z Teatrem Ludowym.

„Buongiorno signora! Come stai?” – woła do pani Ewy jeden z aktorów Teatru Ludowego, kiedy wychodzimy przed Scenę Stolarnia. – On tak zawsze – śmieje się pani Ewa. – Kiedyś tak zadzwonił do mnie do biura obsługi widzów w ramach żartu – zdradza. – I stąd się to wszystko wzięło.

Rozmawiamy w holu Sceny Stolarnia. To właśnie tu mieści się centrum dowodzenia pani Ewy – czyli biuro obsługi widza, którego jest kierowniczką. Pracę w Teatrze Ludowym zaczęła ponad 10 lat temu i przyznaje, że wciąż niejedno potrafi ją zaskoczyć.

– Czasami ludzie dzwonią z jakimiś żartami, niekiedy zachowują się… powiedzmy niegrzecznie, są roszczeniowi. Najszybciej idą [sprzedają się – przyp. red.] farsy, jeśli chodzi o niektóre spektakle, to trzeba poczekać, żeby bilety się rozeszły – przyznaje.

Signora z Nowej Huty

Pani Ewa mówi o sobie „rodowita nowohucianka”, która do pracy ma niedaleko, bo mieszka w sąsiedztwie Teatru Ludowego – na os. Teatralnym. Jak przyznaje, na spektakle chodziła tu od najmłodszych lat i to wtedy zapałała do niego miłością. Zresztą, z wzajemnością!

Pierwszy teatr amatorski w Nowej Hucie powstał w 1952 roku. Nurt – bo tak się nazywał – skupiał wokół siebie nielicznych widzów, głównie wywodzących się z kadry kierowniczej powstającego kombinatu. Trzy lata później powołano zawodowy już Teatr Ludowy, który działa do dziś.

Na przedstawienia panią Ewę zabierała mieszkająca w tym samym bloku sąsiadka, która wówczas w Ludowym pracowała. „Iwona, księżniczka Burgunda”, pierwsze pokazy „Białej bluzki” z główną rolą Krystyny Jandy – jak mówi, to właśnie „tymi spektaklami była urzeczona” w późniejszych już latach.

– W zasadzie można powiedzieć, że większość mojego życia to teatr. Zadecydowało bliskie sąsiedztwo, bo znacznie wcześniej chodziłam tu na spektakle – przyznaje moja rozmówczyni. – Lubię być blisko teatru, obcować ze sztuką… Dzięki temu wiem więcej niż przeciętny widz na temat tego, co dzieje się za kulisami. Mogę przyjść pozwiedzać, kiedy tylko mam na to ochotę – przyznaje pani Ewa.

Początki w Nowej Hucie

Rodzice pani Ewy przeprowadzili się do Nowej Huty w 1958 roku. Jej tata zaczął wówczas pracę na stanowisku kierownika sklepu meblowego i otrzymał mieszkanie.

– Nowohucianie niegdyś byli prostymi ludźmi. Rodzice tu pracowali, a po pracy wypoczywali. Tata po otrzymaniu pracy chciał tu zostać, nic innego nie wchodziło w rachubę. Nawet nie wiem, czy w tym czasie też były tak rozwojowe miejsca jak Nowa Huta – zastanawia się pani Ewa. – Tu kiedyś było wiele miejsc, w których można było pospacerować. Nowa Huta była przede wszystkim gwarna, teraz powiedziałabym, że jest… pusto, pomimo tylu ludzi. Kiedyś było dużo sklepów, działo się dużo, teraz aż tak tego nie widać, ale powoli zaczyna się rozkręcać – ocenia.

Gdy kolory władały nad szarością…

– Nowa Huta mojego dzieciństwa była bardzo kolorowa, pełna zieleni… – zamyśla się pani Ewa. – Do dziś wspominam 1 maja, kiedy ze szkoły musieliśmy iść na Pochód Pierwszomajowy w białych tenisówkach, pomalowani kredą, z kwiatkiem w ręku. Występy odbywały się wtedy w różnych miejscach – śmieje się.

… a szarość władała kolorami

Później nastał 1989 rok i czas przemian ustrojowych w Polsce. Nowa Huta spoglądała na to wszystko i zaczęła się zmieniać nie do poznania. Kolory zniknęły, a ona stała się odrzuconą córką poprzedniego ustroju.

– Lata 90.? Pamiętam tę szarość, brud. Strasznie po 1989 roku ta Huta zdziadziała. Nic się nie działo. Zrobiło się szaroburo, zaczęto mówić, że jest tu niebezpiecznie. Szczerze? Ja tego nigdy nie odczułam. Myślę, że podobnie jak w innych częściach miasta są osoby, które krzyczą, piją, są głośne. To zdarza się przecież wszędzie – przyznaje.

Aleja bez róż

We wspomnieniach pani Ewy znalazło się również miejsce dla alei Róż, wtedy jeszcze pełnej kwiatów.

– Ona była cała różami usłana, a później nie było tam ani jednego kwiatka. Nikt o to nie dbał – mówi ze smutkiem w głosie. – A kiedyś one kwitły na całej długości. Ale później przyszły zmiany i pewnej wiosny róże już nie zakwitły. Za to nastąpił „rozkwit” sklepów – mówi z przekąsem. – Wszędzie powstawały sklepy z tanią odzieżą, a największy z nich w samym centrum Nowej Huty! To bolało nas wszystkich. Nie mogłam na to patrzeć, przechodząc przez centrum – dodaje.

To co wspólne i niczyje

Kontynuuje: – W Hucie transformacja była widoczna gołym okiem. Zwłaszcza gdy wszystkie budynki albo trafiały na własność, albo trafiały pod skrzydła gminy. Tych pieniędzy wtedy za bardzo nie było. O ile w Krakowie wiele budynków było w prywatnych rękach, tutaj tak naprawdę wszystko było wspólne i niczyje – podkreśla pani Ewa. – Starsi mieszkańcy nie mogli patrzeć, jak wszystko wokół niszczeje… A oni nie chcieli się stąd przeprowadzać.

Ale kino!

Ważnym miejscem na nowohuckiej mapie były dla pani Ewy działające na terenie Huty kina – Świt i Światowid.

– Mój mąż był chyba z 10 razy na „Wejściu smoka” – śmieje się. – Pamiętam, że było też coś takiego jak konfrontacje filmowe. Nim filmy weszły na duży ekran w ramach repertuaru, to odbywały się pokazy przedpremierowe. Na te konfrontacje kupowaliśmy karnety. „Seksmisja”, „Austeria”… To tylko niektóre z filmów lat 80., które udało się nam zobaczyć w taki sposób – opowiada pani Ewa.

Teraz zamiast „Świtu” mamy supermarket. Po czasach świetności pozostała tylko mała sala kinowa przekształcona w „Filmową Cafe”, przypominającą o dawnych czasach. W „Światowidzie” działało Muzeum PRL-u (w organizacji), które od 1 marca przemieniono na Muzeum Nowej Huty.

– Żal mi dwóch kin, które przekształcono. Brakuje mi ich, bo one są piękne jako budynki. Pamiętam, jak dużo ludzi chodziło na seanse. Pamiętam, jak staliśmy w długich kolejkach, by obejrzeć niektóre filmy. Te wspomnienia są wciąż jak żywe – zdradza.

O krok od teatru

Mieszkańcy Nowej Huty nie szukali wówczas możliwości obcowania z kulturą w starym Krakowie. Można powiedzieć, że żyli we własnej, oddalonej od niego enklawie. A i z dojazdem bywało ciężko, bo pierwszą linię tramwajową uruchomiono dopiero w listopadzie 1952 roku – po trzech latach od rozpoczęcia budowy sąsiadującego z dawnym grodem Kraka miasta.

– Wszystko było w jednym miejscu. Pamiętam, jak starsi ludzie kiedyś mówili, że nie muszą jeździć do Krakowa, bo tutaj mają wszystko i takie wycieczki nie były im potrzebne. Mówili: po co mają Wawel oglądać, skoro tutaj mają kino, teatr… – śmieje się pani Ewa.

Ona sama ma tutaj swoje ulubione miejsca. Na liście jest zalew Nowohucki, nad którym spaceruje najczęściej rano przed pójściem do pracy ze swoim psem, czy Łąki Nowohuckie.

Ślady przeszłości

Jak przyznaje pani Ewa, interesuje ją przeszłość Nowej Huty i chętnie sięga po książki czy wyszukuje różne historie z nieco zapomnianych już lat.

– Kiedyś nie mieliśmy do tego dostępu. Teraz w internecie jest sporo dawnych zdjęć i informacji, dzięki którym udaje mi się dowiedzieć czegoś nowego. Nieraz jak znajduję stare fotografie, to sprawdzam, czy kogoś czasami nie znam – zdradza pani Ewa. – A na nich uwieczniono wiele, nieraz wzruszających momentów. Stare, czarno-białe zdjęcia są po prostu cudne!

Teraz Huta

– Moda na Hutę? Myślę, że to jest jak z każdą inną dzielnicą. Kiedyś mieliśmy modę na Kazimierz, Podgórze, a teraz Hutę. Pewnie też dlatego, że w tym roku przypada 70-lecie jej istnienia – mówi pani Ewa. – Raczej nie będzie ona aż tak oblegana jak miejsca, które wymieniłam, ale przyznam szczerze: nie chciałabym tego. Więc jeśli chodzi o tłumy turystów, to powiedziałabym: nie przenoście nam Rynku Głównego do Nowej Huty – żartuje. – Dla mnie ważne jest to, aby o Nową Hutę dbać. Aby była odpowiednia infrastruktura, chodniki, a zamiast nowych bloków powstawały kolejne parki i miejsca do wypoczynku. I tak, oczywiście, że jeżdżę z Nowej Huty do Krakowa – śmieje się.

Kraków spogląda z wyższością

– Myślę, że osoby z Krakowa z wyższością spoglądały na nowohucian. Mieszkańcy Nowej Huty nie mieli jednak z tym problemu. Bo prawda jest taka: tutaj też mieszkało sporo osób z wysokim wykształceniem. A ci, którym odbierano ziemię, by na niej postawić nowe miasto, otrzymywali tu mieszkania… Ja w rozmowach czasami tę wyższość odczuwałam. Tak, Kraków troszeczkę z wyższością spogląda na Hutę. No bo przyjechali tu jacyś prości ludzie i sobie mieszkają, zbudowali mieścinę przy kombinacie – ocenia.

Historia tak trudna, że aż piękna

– Nowa Huta ma piękną, ale trudną historię. Wzniesienie miasta od nowa, zaangażowanie ludzi z różnych bajek, budowa… Tereny, na których jest Huta, niegdyś były bardzo żyzne, takie spichlerze Krakowa. Zabrano majątki, a to już historia nieco zapomniana. Jeśli chodzi o przyszłość Nowej Huty, to po prostu chcę, aby była piękna i jej nie niszczono – podsumowuje Ewa Tkacz.

comments powered by Disqus